Nie oceniaj książki po okładce
Większość z nas swoje myśli o winie łączy często z odświętną oprawą. Tłem naszych spotkań z tym szlachetnym trunkiem musi być przecież iście filmowa scena, w której po uprzednim okazaniu oryginalnej etykiety (koniecznie drogiego) wina, po mistrzowskim odkorkowaniu (byle nie widelcem) butelki i zdekantowaniu (dobrze brzmiące słowo i równie magiczny proces) jej zawartości, zasiadamy do romantycznej kolacji – przy białym obrusie, wykwintnej strawie (potrawy, których nazwę jesteśmy w stanie wymówić się nie liczą) i w blasku świeć (bez świec kolacja traci znamię romantycznej). Ta wizja powoduje nami także przy sklepowej półce, gdy trwa wewnętrzna walka pomiędzy chęcią stworzenia idealnego nastroju i wielką obawą, że cały czar pryśnie, jeśli któryś z wymienionych wyżej elementów zostanie wyeliminowany przez nasze skąpstwo. Odrzucimy więc z łatwością każdą opcję, która będzie godziła w naszą napuszoną (niemal zawsze) i ignorancką (bardzo często) imaginację.
Archetyp wina odświętnego, pitego ze złotych czy kryształowych kielichów lub co najwyżej ze srebrnych rogów, nie tylko zabija naszą przyjemność z picia wina i ogranicza niepotrzebnie jego konsumpcję ale też pozbawia niekiedy rozumu. Nie szukamy wszak tego co pasuje do chwili, co odzwierciedla uczucia, klimat, osobiste preferencje. Nas próżnych interesuje jedynie powierzchowność. Letni grill, urodziny cioci Frani, Wielkanoc czy zimowy wieczór z ulubionym serialem – byle tylko był korek (nawet ten niewyciągalny i plastikowy), byle zdobiła butelkę zagraniczna etykieta, byle to było drogie (lecz bez przesady, 30 zł zaspokaja najczęściej snobistyczny komforcik).
Dziś obalamy mity i wzywamy do trzeźwości na przedpolu winnej degustacji 🙂
BUTELKA I KARTON – pomijając sprawdzającą się często zasadę, głoszącą słusznie, że im ładniejsza etykieta tym gorsze wino, obiektywne spojrzenie na kupowany produkt powinno dotyczyć też sposobów jego „pakowania”. Szkodliwym i krzywdzącym jest bowiem wyraźnie pogardliwe traktowanie win oferowanych w kartonach. Choć ten sposób przechowywania i dostarczania wina budzi pewne, niezbyt dobre skojarzenia, to musimy pamiętać, że jest to jedna z najprostszych i najtańszych form pakowania wina przeznaczonego do bieżącej konsumpcji. Nie wpływa znacząco na jakość wina a minimalizuje koszty jego transportu i przechowywania – a zatem i końcową cenę. Sporo wielkich producentów win stołowej jakości, to samo wino rozlewa zarówno do butelek jak i do kartonów, różnicując jedynie grupę odbiorców (płacących oczywiście więcej za przyjemność obcowania z ciężką butelką i niepewnym korkiem).
KOREK PONAD WSZYSTKO – kolejny, szalenie już szkodliwy mit, dotyczy win z zakrętką zamiast tradycyjnego korka. Poza oczywistą wygodą stosowania zakrętki, najlepszym argumentem za stosowaniem tego rozwiązania jest bezpieczeństwo wina! Butelce zakręcanej nie zagraża bowiem, zniszczenie korka (zarazem i wina, poprzez utlenienie) czy też tzw. choroba korkowa. Nawet jeśli zakrętka faktycznie odbiera nieco magii związanej otwieraniem butelki, to nie stanowi infamii i nie jest zarezerwowana do najgorszych win dla upodlonego gminu (stanowić ją może natomiast wąchanie korka, i tak nic nie wywąchacie!). Sporo ambitnych winiarni, produkujących przednie wina jakościowe, z pragmatyzmu (głównie obawy przed zwrotami zepsutego wina), butelkuje swoje wyroby stosując tę nowoczesną formę zamknięcia. Popularne są także równie szczelne kapsle czy też tzw. win-locki (szklane zatyczki). Parafrazując znanego nam Prezesa Ochudzkiego, może korek ma swoje plusy, ważne jednak, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów 🙂
PRZEDMURZE PIEKIEŁ – wszystkiemu winna jak zwykle Unia Europejska. Obowiązkowym oznaczeniem „zawiera siarczyny” wywołała istny popłoch wśród konsumentów, którym najwyraźniej sama myśl o siarce przypomina o nieczystym sumieniu. Zakończmy ten wątek szybko i bezboleśnie. Siarka jest najbardziej naturalnym konserwantem. Koniecznym, jeśli chcecie winem cieszyć się bez przechowywania go w specjalnie klimatyzowanych pomieszczeniach czy chłodziarkach. Dopuszczalna ilość siarczynów w litrze wina jest absolutnie bezpieczna dla każdego kto nie jest na nie uczulony i wynosi 10 mg/l. Siarkę stosowali już Rzymianie (bez teorii spiskowych – to nie przez siarkę Rzym upadł!) i stosujemy wszyscy do dziś. Jest w winie, naturalnych sokach, nawet soczkach dla dzieci czy w suszonych owocach. Pretensje można mieć nie do winiarzy ale do Pana Mendelejewa lub bliższego nam Boruty.
IM STARSZE TYM LEPSZE – tak faktycznie się czasem zdarza, nie mylmy jednak wielkiego burgunda z bezpretensjonalnym vinho verde. Absolutną większość produkowanych na świecie win należy bezwzględnie wypić już w pierwszym roku – nie dlatego, że z czasem nie będzie wyraźnie lepsze ale dlatego, że będzie gorsze! Poza pewnymi wyjątkami wino z czasem traci swoje najważniejsze walory (takie jak świeżość, owocowość czy rześkość). Szacuje się, że jedynie 1% win nadaje się do przechowywania przez okres dłuższy niż 5 lat. Częściej zapewne trafimy jednak na wino, które charakter traci już po kilku miesiącach od wyprodukowania. Przykładem jest choćby popularne Beaujolais Nouveau, które bezwzględnie należy spożyć do Bożego Narodzenia w roku zbiorów. Pod grożną wiecznego potępienia nie pijemy też starych win różowych czy wspomnianego już we wstępie vinho verde (w wolnym tłumaczeniu wina zielonego – nie kolorem, lecz młodością).
BRUTALNA PRAWDA O DENKU – słyszeliście kiedyś bzdurę o tym, że wino jest szlachetniejsze jeśli w dnie butelki jest wgłębienie? A może sami ją roznosicie po świecie? Faktem jest, że wklęsłe denko i ciężar butelki może stanowić o jakości – ale jedynie o jakości producenta szkła, z ręki którego wyszła sama butelka. Prawdą jest, że wklęsłe denko sprzyja faktycznie dekantacji win starych (w których z wiekiem wytrąca się osad). Nie ma jednak najmniejszego wpływu na smak czy jakość wina i nie stanowi tajnego kodu, którym producenci wina komunikują się z wtajemniczonymi konsumentami.
Szanowny Panie,
zaglądam tu pierwszy raz i będę wracał często, doskonały wpis, lekki i zabawny, ja już te wszystkie rzeczy wiem, ale z dwa lata temu cierpiałem na wszystkie choroby gustu trawiące przeciętnego konsumenta, które precyzyjnie, z psychologiczną wnikliwością, zdiagnozował Pan w powyższym tekście. No i bardzo podoba mi się kierunek tekstu (niestety, mało blogów o takiej orientacji): odbrązowienie (czy też, sublimowanie rzecz ujmując, „desublimacja”) wina.
Pozdrawiam,
Paweł
Pięknie dziękuję za tak sympatyczny komentarz 🙂 Ufam, że kierunek ten uda się utrzymać, choć założona misja nakazuje radzić sobie nie tylko z szalenie przyjemnym dla nas winem ale też z absurdami i bełkotliwością przepisów polskiego prawa 😛 Życzę miłej lektury i zapraszam częściej.