5 grzechów polskich urzędników
Dzisiejszy wpis dedykuję przede wszystkim tym z Was, którzy podjęli (lub podjąć planują) ciężar działalności gospodarczej związanej z rynkiem napojów alkoholowych. Z pewnością największym dopustem jaki spotkał (lub stosownie, spotkać może) Was na drodze do biznesowego sukcesu, są udręki biurokracji i stojącej za nią administracyjnej machiny. W z obliczu nieuchronności starcia przedsiębiorcy z urzędniczym aparatem, także i moja zawodowa praktyka, sprowadza się często do pacyfikowaniu zapędu nadgorliwych lub dla przekory pobudzaniu aktywności niezbyt ruchliwych urzędów. Dzisiaj 5 grzechów głównych popełnianych przez urzędników. Niebawem jednak postaram się wytypować dla równowagi, 5 grzechów popełnianych przez samych petentów 😛
Szczęśliwie dla nas, urzędnik żywcem wyjęty z barejowskich komedii, przechodzi już raczej do zasłużonego lamusa historii (choć zapewne każdy zna jakiegoś lokalnego „dinozaura”). Współcześni urzędnicy są zazwyczaj uprzejmi, profesjonalni, co najmniej neutralnie (jeśli nie pozytywnie) nastawieni do petenta. Wbrew powszechnemu zwyczajowi, muszę przyznać, że urzędy administracji publicznej oraz zatrudnieni w nich pracownicy działają z każdym rokiem sprawniej. Poniższe opracowanie poświęcone jest jednak tym jednostkom, które nie chcą się reformować, okupując niesłusznie swoje odpowiedzialne stanowiska.
Materiał poświęcony grzechom urzędniczym jest z natury rzeczy krytycznym. Momentami będzie może i drastycznym. Moich czytelników pozostających w publicznej służbie, którzy posiadają słabsze nerwy, proszę o odejście od komputerów 🙂 Jeśli jednak czytasz mnie drogi urzędniku… to proszę by wpis ten skłonił Cię raczej do refleksji (mam nadzieję, że piszę nie o Tobie lecz o Twoim złym koledze z pokoju obok :P). Z uwagi na obszar moich zainteresowań nie będę tu pisał o złym ubiorze czy urzędniczej nieuprzejmości. Skupię się na najbardziej praktycznym aspekcie, tj. grzechach związanych z brakiem profesjonalizmu i odpowiednich kompetencji w zakresie piastowanego stanowiska.
GRZECH PIERWSZY – IGNORANCJA
Nieznajomość prawa szkodzi… o czym przypominali już starożytni Rzymianie. Obywatel ma obowiązek pilnować się na każdym kroku, cały system prawa mieć w „małym paluszku” i na bieżąco aktualizować swoją wiedzę, wraz z ekspresowo uchwalanymi i uchylanymi zmianami. Wszystko to w naszym kraju, o wyjątkowo pielęgnowanej kulturze prawa (ponoć część absolwentów studiów wyższych nie potrafi odpowiedzieć na pytanie czy w Polsce mamy Sejm czy Senat!). Na nic nam jednak prywatne badania nad dziesiątkami ustaw i rozporządzeń w interesującym nas przedmiocie, kiedy dysponujący mocą sprawczą w naszej sprawie urzędnik, zwyczajnie ich nie zna lub ma je w głębokim poważaniu. Nieprzyzwoita liczba urzędników pracujących na najniższym szczeblu administracji (doświadczenia osobiste), nie zna nawet przepisów regulujących zakres czynności, które regulują ich pracę. Zaznaczam, że nie mam tu na myśli problemów z interpretacją przepisów lecz zwykły brak znajomości treści przepisu, który może być kluczowy w sprawie. Efekt jest łatwy do przewidzenia – część decyzji administracyjnych wydawana jest w oparciu o poważny błąd co do prawa – zakłada błędną kwalifikację, opiera się na przepisach nieaktualnych, wyimaginowanych w umyśle decydenta lub nie uwzględnia przepisów szczególnych. O tym jednak dalej.
GRZECH DRUGI – WĄSKIE HORYZONTY
Swoistym rodzajem nieznajomości prawa, związanej często choć nieszczęśliwie z głupim uporem istot ludzkich, stanowi całkowite ignorowanie przepisów prawa pozostających poza obszarem codziennej praktyki. Oczywiście zjawisko to nie dotyczy spraw powszechnych, które urzędnicy załatwiają w mgnieniu oka zasłoniętego piracką przepaską. Zgodzimy się jednak, że produkcja alkoholu czy nawet pewne zagadnienia związane z obrotem tymże dobrem, nie są dla nikogo sprawą zupełnie codzienną. Z pewnością więc do bezpiecznych, pospolitych procedur, nie należą te związane z fanaberiami uciążliwego petenta, takimi jak rejestracja winnicy, cydrowni czy też małego browaru. Jakże często prosta droga producenta zostaje przez to zablokowana odłamkami urzędniczego betonu, gdy urzędnik ogranicza swoją zdolność poznawczą jedynie do ustaw, które są mu znane (może lubi też tylko te filmy, które już raz widział?).
Osobnik taki nie tylko nie dopuszcza możliwości, że poza jedyną słuszną ustawą regulującą jego życie i utartą lokalnie praktyką kolegów z pokoju obok, dany przedmiot może być regulowany także przepisem szczególnym, znajdującym się często w ustawie, która nijak się ma do jego codziennego środowiska pracy. Najgorliwsi gotowi są wręcz twierdzić, że przepis taki (przypomnę, że przepis szczególny uchyla przepis ogólny) w dziwacznej z ich perspektywy ustawie, …nie obowiązuje (!), …nas nie dotyczy (!!) …w naszej gminie się nie przyjął (!!!). Efektem tego są choćby odbiory dokonywane przez Inspekcję Sanitarną w polskich winiarniach (mimo przepisu, który zwalnia z tej uciążliwej procedury małych winiarzy), czy wmawianie producentom wina z upraw własnych, rzekomego obowiązku prowadzenia składu podatkowego lub przedpłaty akcyzy. Inną odmianą tej ułomności przedstawiam w grzechu nr 3.
GRZECH TRZECI – RUTYNA
Codzienne załatwianie tych samych, zapewne niezbyt porywających spraw, może skutkować popadaniem w rutynę. Pewne czynności wykonywane są wówczas zupełnie mechanicznie i pozbawione większej refleksji. Zasada ta dotyczy także przepisów prawa, których rutynowe stosowanie może wypaczyć planowaną przez ustawodawcę celowość. Dobrym przykładem są przepisy regulujące zasady reklamy i promocji napojów alkoholowych. Dość skomplikowana materia, która rodzi rozliczne wątpliwości i spory interpretacyjne doktryny oraz opasłe uzasadnienia wyroków sądowych… przez urzędników traktowana jest raczej swobodnie. Można odnieść wręcz wrażenie, że otrzymali swoistą ściągę, której sprowadza się do prostej dyspozycji „piwo może być, wino karać bezwzględnie, wódki nawet nie dotykać bo strach”. Efektem jest bardzo często niesłuszne (a dla przedsiębiorcy niezwykle krzywdzące) wydawanie pochopnych decyzji, bez zastanowienia, zbadania sytuacji faktycznej, upewnienie się co do stanu prawa czy praktyki sądów. Przejawia się to zarówno w nadgorliwym karaniu, jak i w niesłusznej często pobłażliwości. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że spora część urzędników stojących na straży trzeźwości narodu, nigdy nie przeczytała z z należną sprawie wnikliwością, wiekopomnego dzieła legislacji, jakim jest właściwa tu ustawa o wychowaniu w trzeźwości (swoją drogą – nie dziwię się). Nie jest bowiem prawdą, że przepisy zabraniają reklamy i promocji napojów alkoholowych zawsze i wszędzie, podobnie jak też nie zezwalają na całkowitą dowolność w zakresie reklamy piwa.
GRZECH CZWARTY – BEZREFLEKSYJNOŚĆ
Grzech ten występuje pod różnymi postaciami. W każdym jednak przypadku pozostaje równie groźny dla obywatela. Jego zasadniczą cechą jest przyjmowanie każdej „mody” jako prawdy objawionej i korygowanie do niej swojego postępowania. Ma to miejsce zarówno w przypadku bezmyślnego wdrażania odgórnej instrukcji postępowania (o instrukcjach wołających o pomstę do nieba przeczytacie poniżej). Przykładem są urzędnicy, którzy nie wiedzą, że wyroki NSA nie są źródłem powszechnego prawa i wiążą wyłącznie strony postępowania ani też nie widzą niczego niestosownego w powołującym się na nie szantażu.
GRZECH PIĄTY – LENISTWO
Lenistwo urzędnika objawia się na wiele sposobów. Wszystkie objawy mają jednak tę samą przyczynę, skrajną niechęć do wysilenia się ponad codzienny przydział. Ta swoista apatia zawodowa wywołuje jednak poważne konsekwencje po stronie utrudniającego urzędnicze życie obywatela. Leniwemu urzędnikowi nie chce się sprawdzać przepisów, nie chce się uczyć nowych zasad, nie chce się sprawdzać interpretacji i wyroków, nie chce się zapytać przełożonego, nie chce się podjąć żadnego, poważniejszego wysiłku intelektualnego. W przypadku napotkania”trudnego” wniosku najlepiej odpowiedzieć bez refleksji „nie da się tak„, „tak nie można” albo też poszukać wady formalnej w postaci braku niepotrzebnego zaświadcza o wydaniu oświadczenia, ewentualnie zrzucić problem na koleżankę w pokoju nr. 18. Gdy petent pyta o podstawę prawną skwitować krótko „bo nie„. Tu podpowiem Wam jednak – równie głupią lecz rzetelną dla odmiany odpowiedzią jest „bo tak stanowi ustawa„. Problem polega jednak na tym, że trzeba wówczas tę ustawę znać 😛
A Wy? Jakie grzechy dopisalibyście to jeszcze? 😀
Panie Radoslawie
1. rozumiem z Pana bloga, że winiarzy do 1000hl nie musi uzyskiwać zgody na zatwierdzenie zakładu.
2. ale jeżeli chce je sprzedawać u siebie to już musi takie zatwierdzenie posiadać.
3. A co w sytuacji gdy najpierw otworzy zakład bez zatwierdzenia, a tylko ze zgłoszeniem, a następnie po jakimś czasie wystąpi o zgodę na sprzedaż (konsumpcja na miejscu) u siebie? Czy wtedy musi zatwierdzać całą produkcję w sanepidzie czy tylko zatwierdzeniu podlega miejsce sprzedaży/konsumpcji?
łączę wyrazy szacunku
Jakub Górski
1. Prawidłowo, nie musi uzyskiwać zgody.
2. Niekoniecznie. Przyjmuje się, że skoro zatwierdzenie zakładu nie jest wymagane na podstawie przepisu szczególnego a w tej samej ustawie znajduje się też inny przepis szczególny pozwalający na sprzedaż w samym zakładzie (tworzy odrębny rodzaj podmiotu mogącego starać się o zezwolenie), to zezwolenie takie, w zakładzie nie podlegającym zatwierdzeniu nie powinno być także takim zatwierdzeniem obwarowane.
3. Jeśli przyjąć, że samo miejsce konsumpcji powinno zostać zatwierdzone to mówimy wyłącznie o tym miejscu. Zakład zatwierdzeniu nadal nie podlega.